Wreszcie czujemy, że żyjemy
Kiedy myślę o naszej rodzinie, nasuwa mi się określenie: „wzloty i upadki”. Jeśli mam być szczera, to muszę przyznać, że tych upadków było znacznie więcej. Myślę, że ich liczba wciąż by się powiększała, gdyby nie pewne zmiany, które zaszły w naszym życiu. Niesamowite zmiany – takie, jakie nie śniły mi się nawet w najśmielszych snach. Jestem pewna, że żaden człowiek nie mógłby ich dokonać, chociaż poświęciłby temu całe swoje życie. Dlatego też, nie przypisuję tych zdarzeń jakimś zbiegom okoliczności czy szczęścia, ale wierzę, że było to szczególne Boże prowadzenie. Odkąd pamiętam, nasza rodzina borykała się z problemami, które dotykają większość rodzin na świecie. Zaczynają się one zazwyczaj od tego, że każdy idzie w swoją stronę – rodzice do pracy, a dzieci do szkoły. Każdy wstaje o innej porze i wraca o innej. Niektórzy rzadko się widują. Nie mają czasu na wzajemne relacje. W takiej sytuacji brakuje dobrej komunikacji między członkami rodziny. Często komunikacja ta odbywa się powierzchownie i nerwowo – nikt nic nie wie, wszyscy obwiniają się wzajemnie za zaistniałe sytuacje i narzekają, np. mama – że dzieci w domu nie pomagają, dzieci – że mama nie podwiezie, tata – że chciałby mieć spokój. Coraz częściej dochodzi do kłótni, więc, aby ich uniknąć, członkowie rodziny unikają siebie nawzajem: tata czyta książkę, mama ogląda dziennik telewizyjny, a dzieci – jedno zamyka się w swoim pokoju, drugie spędza godziny przy komputerze. A jak przyjdzie jedno do drugiego, bo chce „wejść na internet…” to kolejna domowa wrzawa. Brak wyrozumiałości względem siebie bierze się przede wszystkim z tego, że każdy czuje się pokrzywdzony i nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności za rodzinne problemy. W ogólnym nastroju stresu i złych stosunków między sobą, kto by jeszcze myślał o zdrowiu i innych jakże ważnych sprawach – każdy z nas żył we własnym świecie. Upadliśmy…
Ale to są stare dzieje. Teraz razem z tego się śmiejemy. Wtedy jednak nie było to takie proste… Dopiero uświadomienie sobie, że potrzebujemy pomocy i że trzeba jej szukać, przyniosło efekt. Poszukiwania zaczęły się od strony zdrowotnej. Mama postanowiła znaleźć rozwiązanie swojego problemu związanego z chronicznym kaszlem i, z polecenia koleżanki, trafiła do gabinetu odnowy biologicznej do Pani Ewy Kowalskiej do Milanówka. Tam Pani Ewa (jak się okazało psycholog), poinformowana o różnych kłopotach naszej rodziny, dała mojej mamie kilka ciekawych książek do przeczytania oraz telefon do dr Grażyny Kuczek. Mama zadzwoniła (hurra!). Po krótkiej rozmowie zapisała się na najbliższy Program Newstart. Zabrała moją babcię i ciocię, i razem pojechały do Wisły. Gdy wróciły, byliśmy zdumieni – ze stale poddenerwowanej, niespokojnej, zmęczonej mamy nie zostało nic. Dodatkowo mama jakoś wypiękniała i odmłodniała. Było widać, że wyszczuplała (w jedenaście dni schudła 4 kg). Dowiedzieliśmy się też, że jej cholesterol z 208 spadł do 160 jednostek. Nazajutrz na śniadanie podała nam żarnówkę (coś pysznego!), granolę z mlekiem sojowym, chleb razowy, dużo warzyw, kiełki, owoce… oczywiście ulubione parówki taty wylądowały w koszu. Było to najlepsze śniadanie, jakie jadłam do tamtej pory w całym moim życiu. A do tego w pogodnej atmosferze opowieści o tym, co wydarzyło się w Wiśle.
Mama stopniowo i skutecznie zaczęła wprowadzać w życie wszystkie zasady programu Newstart. Co więcej postanowiła wybrać się do Wisły jeszcze raz w tym roku. Zachęciła też do wyjazdu naszą drugą babcię, mnie, moją siostrę (i tata wpadł na jeden dzień!).Potem pojechała jeszcze trzeci raz, a z nią dwie koleżanki, pojechałam ja (drugi raz) i mój ukochany… Chwile przeżyte w Wiśle pozostaną niezapomniane. Był to wspaniały, bardzo budujący i inspirujący czas… Teraz wszyscy pracujemy nad tym, aby było lepiej i z perspektywy kilku miesięcy każdy z nas zgodnie twierdzi – wreszcie czujemy, że żyjemy! Zostaliśmy „:zarażeni” pozytywnym nastawieniem do życia i nie wiem kiedy, ale problemy naszej rodziny po prostu znikły. Pewnie, że się jeszcze czasem pokłócimy, ale tylko po to, by za chwilę powiedzieć przepraszam i przytulić, a nie odwracać się od siebie na długie dni. Myślę, że najfantastyczniejsze jest to, iż dzięki wspaniałej atmosferze podczas Programu Newstart i zaangażowaniu organizatorów, którzy do każdego z nas podchodzili z nieznaną mi dotąd miłością i serdecznością, poznaliśmy prawdziwe źródło naszego nowego życia. Newstart w Wiśle był dla nas prawdziwym nowym początkiem ku lepszemu i zdrowszemu życiu. Kiedy to piszę, to ze szczęścia płakać mi się chce – takich doznaliśmy błogosławieństw. Jesteśmy teraz inną rodziną. Życie stało się piękniejsze i nabrało nowego sensu! Pragnę najserdeczniej podziękować osobom prowadzącym Program Newstart za wszystko, co dla nas uczyniliście, za serdeczność, gościnność, opiekę, niesamowite przeżycia i naukę. Dziękujemy też wszystkim naszym towarzyszom za wspólnie spędzone dni. Dziękujemy Wam za wszystko! Do rychłego zobaczenia!
Jessica Kaczorowska
P.S. Babcia Janeczka od wielu lat leczona na nadciśnienie, zwyrodnienie stawów z obrzękami szczególnie w stawach skokowych, ze sporą nadwagą (90 kg przy wzroście 156 cm) wróciła zdrowsza i weselsza. Schudła w Wiśle 4,5 kg, cholesterol spadł u niej do wartości prawidłowych, ciśnienie unormowało się tak, że mogła odstawić leki, jej problemy stawowe też uległy wyraźnej poprawie. Opowiadała nam wszystkim o wspaniałych wycieczkach w góry i o tym, że nigdy by jej do głowy nie przyszło, że będzie jeszcze kiedykolwiek zdolna do takich wędrówek. Ciocia Ula, która pojechała przede wszystkim aby odpocząć i może trochę schudnąć, też wróciła bardzo zadowolona. Nie wyobrażała sobie, że zdrowa kuchnia może być tak smaczna i atrakcyjna. Była zachęcona do wielu pozytywnych zmian. Po tygodniu w domu próżno było szukać wędlin. Tata, który zwykle jadł na śniadanie parówki, jaja smażone z boczkiem lub wędlinami, kanapki z dziesięcioma plasterkami salcesonu… itd. nie chciał już na to wszystko patrzeć. Tym bardziej, że właśnie kilka dni przed wyjazdem mamy przeszedł na dietę Kwaśniewskiego i prowadził ją przez cały czas, kiedy mama była w Wiśle, licząc na to, że mu pomoże. Tato miał wówczas sporą nadwagę (ważył 132 kg przy wzroście 186 cm) i chciał schudnąć. Jednak zamiast schudnąć, przytył i to prawie 3 kg, a poza tym nabawił się wzdęć, niestrawności i… nabrał wstrętu do mięsa i tłustych rzeczy. Dlatego teraz ze smakiem zaczął zajadać się owsianką, owocami, warzywami, orzechami i innymi przysmakami kuchni wegetariańskiej. Mama codziennie o szóstej rano wstaje na poranną gimnastykę i idzie na 2,5 kilometrowy spacer. Wieczorem to samo – wtedy towarzyszy jej tato, idą też nasze sznaucerki Bolek i Lolek. W sumie od końca kwietnia do chwili obecnej (czyli 7 miesięcy później) tato stracił 24 kg, mama 14 kg.